845 zarejestrowanych uczestników z 61 krajów świata. 5 dni intensywnych szkoleń, a wszystko w doborowym towarzystwie najlepszych psychologów sportu, nie tylko z Europy, ale z całego globu! Nie przesadzam, dokładnie z całego globu – wśród prelegentów mogliśmy odnaleźć przedstawicieli każdego kontynentu! To z pewnością wielki sukces organizatorów! A że sam Bern do dużych miast nie należy, praktycznie każde wyjście do centrum miasta gwarantowało nam spotkanie osób z kongresu – Psychologowie Sportu w praktyce opanowali Bern!
90 sympozjów, 39 warsztatów, 433 posterów, 6 wykładów oraz 7 przerw kawowych i hektolitry wypitej kawy! Tak jest – bez tego napoju bogów chyba nikt nie byłby w stanie wytrzymać tego tempa, jakie zafundowali nam organizatorzy. Jednym słowem ogrom praktycznej wiedzy! Co ważniejsze jednak, kongres to niesamowita platforma do wymiany nie tylko naukowych doświadczeń i wyników badań, ale i doświadczeń z pracy własnej jako praktyka sportu. To miejsce w którym nauka spotyka się z praktyką, i z której wychodzi niesamowita ilość dobrej zabawy. Zdecydowanie nie jest to miejsce tylko dla naukowców – na tym kongresie odnajdzie się każdy, kto ma na sercu rozwój sportu i aktywności fizycznej.
Na czas kongresu powinna być opcja rozdwojenia, a raczej i rozczworowania! Dla każdego z kim rozmawiałam potwornym dylematem był codzienny wybór sympozjów czy warsztatów, w których będzie uczestniczyć. Ta różnorodność opcji sprawiała, że codzienny poranek zaczynał się wielką rozkminą, czy aby na pewno dokonany wybór to najlepsza opcja. Osobiście, przy moich wyborach zaliczyłam kilka drobnych wpadek, ale za to każdy następny warsztat czy sympozjum wynagradzał mi wcześniejszy wybór. I tak miałam okazję: szkolić się z wykorzystania terapii skoncentrowanej na rozwiązaniu, oraz CBT przy pracy w sporcie, posłuchać o niesamowitym obozie dla zapaśników i programie mentalnym zaprojektowanym przez Daniela Goulda, a także czerpać z wiedzy i doświadczenia Chrisa Harwooda w jego pracy z rodzicami sportowców. Zresztą sam Harwood nie zawiódł i podczas swojego wykładu dokładnie podzielił się swoją pracą. A to tylko niewielki procent tego co działo się przez te wszystkie dni!
W tym roku kongres miał miejsce w Szwajcarii – i tak jak przystało na ten kraj, wszystko chodziło jak w szwajcarskim zegarku. Organizacja na najwyższym poziomie. Rozpoczęliśmy od oficjalnego otwarcia i bankietu na stadionie w Bern. Zakończyliśmy z kolei oficjalną kolacją w Kursalu, po której do białego rana szaleliśmy na parkiecie. Tak na marginesie, co jak co, ale psychologowie sportu potrafią się dobrze bawić.
Organizatorzy zagwarantowali także uczestnikom opcję bardzo taniego noclegu – 60 osób przez te kilka dni mogło dwa pomieszczenia w piwnicach hali sportowej traktować jak swój dom. Opcja dla młodych (duchem!) i wybierających się na kongres pierwszy raz zdecydowanie obowiązkowa! Taki natłok psychologów sportu na kilkunastu metrach kwadratowych sprawił, że konferencja nie kończyła się o wyznaczonych godzinach popołudniowych. Dyskuje i wymiana doświadczeń przeciągała się do późnych godzin nocnych. Plus dodatkowa szansa na poznanie niesamowitych ludzi z całego świata i być może wspólna kontynuacja wybranych tematów badawczych już w praktyce.
Atrakcje! Bern ma jedną najważniejszą atrakcję. Przewodniki mówią, że są to niedźwiedzie, jednak na czas kongresu te dwa misie wyjechały na urlop. Z atrakcji nici?! Zdecydowanie nie! Przez Bern przepływa rzeka Aare. Jest niesamowicie czysta, i płynie także docyć szybko. Co najważniejsze można się w niej kąpać. Ciężko jednak mówić o pływaniu – po prostu wskakujesz i dajesz się prowadzić nurtowi rzeki. Najważniejsze by w odpowiednim momencie złapać się barierek i zanim dopłynie się do tamy z rzeki wyskoczyć! Uczucie fantastyczne – zdecydowany punkt zwiedzania Bern.
Następny kongres już za 4 lata! Z niecierpliwością odliczam czas na kolejne fanatystyczne wydarzenia ze świata psychologii sportu – za 4 lata widzimy się w Monachium w Niemczech!